Aniela Gołąbek
- zamieszkała Trępnowy, gmina Nowy Staw.
• Skąd Pani przyjechała?
Ja to się włóczyłam, sześć razy byłam przesiedlana. Najpierw mieszkałam w Zalesiu a potem trzeba było odejść, do 1 maja 1941 roku mieli wszyscy opuścić 1941 Zalesie. Dali termin, rozkaz. Pojechaliśmy najpierw do moich rodziców w Nowosielcu a Nowosielec miał być wysiedlany dopiero w listopadzie. Mieliśmy nadzieję, że do listopada jeszcze się coś zmieni, że wrócimy. Ale nic z tego.
• Do Nowosielca przenieśliście się całą rodziną?
Tak.
• A gdzie potem?
Za San do Zarzecza.
• Kiedy przechodził front?
W lipcu. Mojego męża zabrali do Niemiec, gospodarza, u którego mieszkaliśmy, też. Ja prosiłam męża, żeby schował się razem z moimi braćmi, ale gospodarz mówił, że nie będzie łapanki. Przejrzą dowody i zobaczą, że nie karani, to puszczą. Posłuchał go i nie schował się, nie uciekł. Przyszli, przeszukali stodołę, szukali po strychach, bo może się kto schował, wreszcie wzięli ich dwóch - zabrali. Zgromadzili razem złapanych z kilku wsi i zawieźli samochodami. Najpierw w Polskę, gdzieś w Lubelskiem, tam byli tydzień ...Tam pracowali, potem niektórych wywozili dalej do Niemiec, na roboty. Mieszkali tam w barakach i pracowali przy torach.
• Kiedy mąż wrócił?
Był zabrany w 1942 a wrócił w 1945. Ja tymczasem wróciłam do Zalesia.
• Czy przesiedlano Was dużymi grupami?
Tak w Zarzeczu było nas kilkadziesiąt osób. I to wysiedleńców przeznaczali do warty, do pilnowania sklepów. Bo wciąż napadali partyzanci, jakieś bandy. Uciekinierzy, którzy wracali z frontów. Przyszedł do nas taki jeden do domu, i mówi, że nie ma ani grosza a jeszcze daleko iść. Buty chciał sprzedać, takie ładne, wojskowe. "To ja już boso pójdę, bo nie mam grosza przy duszy." - mówi. A potem, jak spał to i tak mu jakieś rabusie zabrali te buty i boso chodził. Aż do łapanki, dali mu wtedy chodaki i razem z innymi wywieźli.
• A dlaczego przyjechaliście właśnie tutaj?
Jak mąż wracał z Niemiec, to słyszał, że tu ziemia jest ziemia.... Ja się tak bałam, że on... Przeżył. Ale mi oczy nie obsychały co dzień. Czy wróci, czy nie wróci. A ja na obcych śmieciach...Wrócił. Mówił, że słyszał, jak ogłaszają, że na północy zboża stoją i czekają na zbiory. Dawali nawet bezpłatny transport, żeby jechać. Zmówiliśmy się w kilka rodzin i całe transporty jechały. Do Malborka. Każdy był wysiedlony, sponiewierany. Zniszczone było wszystko, nie było do czego wracać. Spalone. Na polach wyrosły brzozy, olszyny na trzy metry, karczować by trzeba było. A nie było nic, ani konia, ani niczego. Ja trzy lata to grosza nie widziałam, nie wiedziałam już, jak pieniądze wyglądają. Dzieci nie widziały cukierka z pięć lat. Nawet jak tu przyszliśmy, też nie było.
• A co tu zastaliście?
Przyjechaliśmy do Malborka. Wtedy kilku mężczyzn ruszyło, by znaleźć gospodarstwa, domy. Wiele posesji było już pozajmowanych. Nie łatwo było znaleźć dla siebie miejsce. Domu, w którym teraz mieszkamy, nie było. Stał natomiast stary dom. Podzieliliśmy go na pół, tak, że mieszkały dwie rodziny. A jak ja tu przyjechałam i zobaczyłam, to ja mówię: "Ooo! To nie tak jak tam, tu pełno ruskich." Co tu było! Kradli konie, zabijali. Tam było źle a tu jeszcze gorzej. Dwóch ruskich mieszkało na polach, podchodzili pod okna i coś krzyczeli. Narobili alarmu, ale nie można było ich zrozumieć. Przyszedł raz jeden, to go chłopi zamknęli do szopy, że rano zobaczą kto to jest, ale przez noc on wybił szybę i uciekł przez okno. Baliśmy się ich. Straszliwie było. Oj, Boże kochany!
• Broniliście się przed nimi?
Nie wiadomo co oni chcieli, bo do mieszkania się nie dostali, tylko okno czasem wybijali.
• Skąd przybywali tu ludzie?
Niedaleko stąd w Parszewie dużo było Ukraińców. A wszystko to było złodziejstwo. Nie można się było z nimi dogadać.
• A z Niemcami?
Niemców nie było. Była rodzina, która przed wojną już tu mieszkała i pracowała, po wojnie zostali. On Polak, ona Niemka.
• Woda była, gdy przyszliście?
Do nas tu nie sięgała, niedaleko jeszcze była.
• Ile hektarów mieliście na początku?
Gdy przyjechaliśmy, to nie mieliśmy co uprawiać. Sialiśmy więc niewiele koło domu. Ale nie było wtedy ograniczeń, jeśli ktoś miał siły i chciał, mógł brać tyle hektarów, ile potrzebował. Potem to wszystko unormowano, zapisano.
• Jak się tu gospodarowało? W jednym roku była plaga, myszy wszystko zjadły, nie zbierało się i nie kosiło nic. Najgorzej było z końmi. Gdzie i za co kupić? Brat kupił od ruskich konia i tego konia tu przywieźliśmy. Ale ziemie takie ciężkie tu były, że jednym koniem to nie poradził. Na trzy lub cztery konie orali. Z Trapiszewa raz przyszedł gospodarz i powiedział, żeby konia dać, pożyczyć mu, a on odrobi później. Swoje dwa konie miał i na trzy konie chciał orać. Zresztą, czy oni się tam znali, jak to na trzy konie robić? Jakoś nasz koń najwięcej tam ciągnął, najwięcej robił. A te jego lżej miały jakoś. I tam dwoje nogi przesilił i nie można go już było wyleczyć. Nie było zresztą weterynarzy. Trzeba było go dobić. Bo to człowiek, to by o kulach chodził, ale stworzenie na trzech nogach to nie chodziło nigdy. Taki to był fajny konik i poszedł na marne. Oj, ciężko było, ciężko...
• Ale z roku na rok lepiej?
Oj nie. Plaga myszy, zjadły wszystko. A te myszy to takie inne, z prążkami. Mieliśmy psa, co je łapał. Schwytał, dusił, dusił, tarmosił i zostawiał. Plaga myszy była przez dwa lata . Gdzie tylko snopek był, czy jaki kłosek trawy, to jak tylko nim ruszyć, jak spod ziemi wyłaziły, jak mrowie wyskoczyły. To znowu jak to troszkę poleżało i ruszył to znowu wyłaziło. Cud był jakiś. I w polu od razu takie nory. To jak to miało dojrzewać, nie było co... Ale nora koło nory. Potem była susza. Nie opłaciło się nawet siać. W drugim roku było lepiej, to znowu chodziła komisja. Tyle i tyle metrów przysługiwało na osobę, a resztę trzeba było oddawać. Dziesiętnica - jak nazywali. Tu u nas był jeszcze brat męża, to tyle i tyle zostawili. Ukrywało się zboże. Worek, żeby na mąkę przerobić, żeby coś zostało. Tylko gdzie to było schować? Mordowałam się z tym, ale schowałam.
• Władza ludowa nie pomagała?
Ale..., wszystko co tu po Niemcach zostało, jakaś szafa, jakaś leżanka, przyjechali i oszacowali, trzeba było za to płacić. Ziemię trzeba było spłacać. Uchwalili fundusz ziemi i w każdym roku trzeba było opłacać. Ale nie wszyscy płacili. Kto był odważny to kombinował...Chciał uczciwie, to nie dostał.
• Czy było tylko ciężko?
Ciężko, ciężko... Ta nasza chałupina była stara, na dachu była blacha. Jak przyszła wichura, zaczęło trzaskać, dachówki zrywało, lało się do domy. Baliśmy się, że się zawali i zadusi całą rodzinę. Uciekliśmy do szopy nocować i mąż poszedł do wsi do sołtysa i powiedział, że nie mamy gdzie mieszkać. A tu deszcz lał. Jedno gospodarstwo się zwalniało, bo gospodarz był chory na płuca. Przyszliśmy na jego miejsce. A wszystko działo się w nocy - uciekaliśmy, jak trochę przestało lać. Już nie było co ratować. Wszystkie pieniądze szły w PGRy, papy nie było za co kupić. Utworzyli też spółdzielnię, chodzili i namawiali, żeby się zapisać, a jak ludzie nie chcieli, nie podobało się to wracać, skąd przyszli. Wracać...,ale pieniądze skąd wziąć, transport kosztuje...
• Wrócilibyście, gdyby były pieniądze?
Tak, ale nie było za co.
• Potem jednak było lepiej?
No jak już buraki zakontraktowali, to było lepiej. Buraki to ciężka praca, ale się opłacało. Dostał zaliczkę, cukier po tańszej cenie, wysłodki za darmo. A teraz?
• Od początku uprawialiście buraki?
Tak, ale nie było na początku wiadomo jak to robić. My wcześniej buraków nie znaliśmy. Tu przyjechali po wojnie ludzie, którzy umieli uprawiać buraki. Taka kobieta starsza i jej mąż, który był w Niemczech agronomem, wiedzieli, jak się buraka dobrze uprawia, nawozi. Uczyli nas. Nie było jeszcze wtedy siewników, więc rękami sialiśmy. Najpierw trzeba było zrobić znaki na ziemi, jaki potrzebny jest odstęp a potem siać.
• Spotykaliście się wieczorami?
O nie, daleko jeden od drugiego. I rozmaici ludzie tu byli i zza Buga i takie i owakie i z lubelskiego.
• Nie zżyliście się?
Nie, nie...Czasem wesela, dożynki co roku, to się ludzie spotykali. Ale na ogół nie było wolnego czasu.
• Jakie potrawy przyrządzała Pani?
Piekliśmy chleb na cały tydzień. Piekarni początkowo nie było. Pamiętam jeszcze smak domowego chleba. Teraz te chleby to nie takie. Po dwóch dniach pleśnieje. Taki świeży, z grubą skórka, na zakwasku. Na tydzień cztery bochenki, okrągłe, duże...My przywieźliśmy swoje żarna do mielenia, ale nie miał kto mleć, nie było czasu. W Nowym Stawie był wiatrak i woziliśmy tam woziliśmy zboże. W Trampowie były też organizowane kursy gotowania. Przyjeżdżała instruktorka. Było też Koło Gospodyń Wiejskich, ale już za czasów moich córek.
• Często odwiedzała Pani tamte strony rodzinne?
Często, dopóki ojciec i macocha żyli. Moja matka umarła, gdy miałam trzy lata.
• A kiedy narodziła się więź emocjonalna z tym miejscem?
Gdy już dzieci się pożeniły, wnuki urodziły. To już było weselej. Tyle pracy, i potu, to już był dom.
• A dzieciom bajki Pani opowiadała?
Opowiadałam, wierszyki śpiewałam, kołysanki. Wciąż pamiętam. Dawniej trzeba było się. Uczyć wierszyków. Na drugi dzień już recytować.
• Proszę powiedzieć jakiś.
Po dłuższym zastanowieniu pani Gołąbek recytuje:
O dziadku i babci
Byli bardzo starzy oboje
Ona kaszląca i słaba
On skurczony we dwoje
Mieli chatkę maleńką
Taką starą jak oni
Jedno było okienko
I jeden był wchód do niej
Żyli bardzo szczęśliwie
I spokojnie jak w niebie
Czemu ja się nie dziwię
Bo przywykli do siebie
Mieli chatkę maleńką
Taką starą jak oni
Jedno było okienko
I jeden był wchód do niej
Tylko smutno im było,
Bo umierać musieli
Że ich kiedyś mogiłą
Długie życie rozdzieli
A modlili się szczerze,
Żeby Bożym rozkazem
Kiedy śmierć ich zabierze
Brała oboje razem
Razem to być nie może
Choć o chwile przód skonam
Byle nie ty nieboże
Byle tylko nie ona
Ja wprzódy - woła babcia
Jestem starsza od ciebie
Co chwila bardziej słaba,
zapłaczesz na pogrzebie
Ja wprzódy moja miła
Ja kaszlam bez ustanku
I zimna mnie mogiła
Pokryje lada ranku
A już dość, nie mów tego
Dla ciebie płacz zostawię
A tobie nie dlaczego,
tak dalej i dalej
jak zaczęli się kłócić
tak się z miejsca porwali
chatkę chcieli przewrócić
Aż do drzwi puk powoli
Kto tam? Otwórzcie proszę
Posłusznam waszej woli
Śmierć jestem, zgon przynoszę
Babcia za piecem z cicha
Kryjówki sobie szuka
Dziadek pod ławę się wpycha
A śmierć stoi i puka
Byłaby lat kilka pode drzwiami tam stała
Ale zmuszona nareszcie
Kominem wleźć musiała
Potem także śpiewa:
Kołysanka
Spij siostrzyczko moja mała, czas na ciebie już
Ja cię będę kołysała, a ty oczka zmruż
Ja cię będę kołysał, a ty oczka zmruż.
...
Wreszcie komentuje:
Dawniej jedna książka była i wszyscy te same wierszyki umieli. Ale już jej nie mam. Tyle przeprowadzek. Gdzieś się zagubiła. Były też tam wszystko namalowane. Były czytanki. Pamiętam o Małgorzacie, która była świetną gospodynią, ale wpadała w gniew.
• W co bawiliście się jako dzieci?
Ciastka lepiłyśmy z piasku. Miałam dwie takie koleżanki i lepiłyśmy. A dziadek mój miał drewno za stodołą pod dachem. I my na tym drzewie układałyśmy te ciastka z foremek. A on nas ganiał z laską, że drzewo zamoknie i zgnije. Rzucał laską za nami. Ale to ciężkie czasy były, byle szmatka służyła za lalkę. Ludzie w połatanych ubraniach chodzili.
• A pamięta Pani kogoś ważnego dla społeczności tutejszej?
Był taki naczelnik poczty, ale nie pamiętam jego nazwiska. Zawsze można było iść do niego i się poradzić, każdego przyjął. Można było jak do przyjaciela najlepszego, się pożalić...On był od tych, co z Niemczech byli pokrzywdzeni, na robotach. On był przewodniczącym. Gdybym się wcześniej wzięła, to może on by coś dopomógł, coś bym się wystarała, a tak to nic. Mój mąż nie dożył. Którzy nie żyją, to już nic nie dostaną.
• A miłość? Wyszła Pani za mąż z miłości?
Ja nie miałam miłości, ojców trzeba było słuchać. Ojciec kazał, bo sześć morgi było. A ja miałam w posagu pieniądze. Mąż miał ziemię bez zabudowań, ja miałam pieniądze na budowę. Dom i obora i stodoła. Ale akurat szła wojna.
• A co chciała by Pani powiedzieć ludziom dziś?
Nie wiem, nie jestem prorokiem, nie wiem jak będzie. Starego zresztą nie będą słuchać. Mogę tylko powiedzieć, że zdrowie jest najważniejsze. Teraz tyle tych chorób. Zdrowie to jest nieoceniony skarb.